Skarb Państwa naprawia w pocie czoła i za publiczne pieniądze system poboru opłat drogowych, który nie jest zepsuty. Część kosztów naprawy będą musieli ponieść właściciele ciężarówek, kupując nowe urządzenia pokładowe. Dziś, czyli tuż przed startem nowego systemu, połowa przewoźników nawet nie wie, jakie zmiany nadchodzą.
Ponad 47 procent przewoźników drogowych deklaruje brak wiedzy na temat nowego systemu poboru opłat drogowych, który ma ruszyć najpóźniej 1 lipca. To wynik ankiety ZMPD przeprowadzonej pomiędzy 18 a 22 marca br., a więc trzy i pół miesiąca przed godziną zero. Dla porównania, Niemcy testowali podobny system przez półtora roku, a następnie przesunęli jego wdrożenie o dwa lata, żeby mieć pewność, że wszystko będzie tak, jak trzeba.
Od kilku lat trwają chaotyczne próby zmiany systemu poboru opłat elektronicznych na polskich drogach. Projekt przechodzi z rąk do rąk – z jednej instytucji państwowej do drugiej – a kalendarz uruchamiania systemu składa się z kolejnych niedotrzymanych terminów. Teraz wiadomo, że rejestracja ciężarówek ma wystartować w drugiej połowie maja, a miesiąc później nowy system rozpocznie pracę. Informacja o tych terminach nie dotarła jednak do przewoźników. Prawie 60 procent z nich, pytanych o daty planowanych zmian, odpowiada: nie wiem.
Polska administracja postanowiła kilka lat temu przejąć system poboru opłat drogowych, odbierając go prywatnemu operatorowi, czyli firmie Kapsch. Zaplanowano jednocześnie zamianę naziemnego systemu mikrofalowego na technologię wykorzystującą mechanizm geolokalizacji. Przeprowadzono gigantyczną operację, w wyniku której właścicielem systemu została Krajowa Administracja Skarbowa, a – uwaga – ta sama firma Kapsch, ma się zajmować obsługą klientów. Przewoźnicy pytani o to, czy wiedzą, na czym będą polegać wprowadzane zmiany mają kłopot z odpowiedzią. Prawie 53 procent z nich nie wie.
Ponad 47 procent przewoźników nie wie też, z jakiego urządzenia będzie mogło korzystać w nowym systemie. Nic dziwnego, tej wiedzy nie posiada także właściciel systemu. Dopuszczanie dostawców nowych urządzeń pokładowych jeszcze się nie zakończyło. Żaden dostawca OBU (urządzeń pokładowych) nie został dopuszczony, co niepokoi biorąc pod uwagę nieodległe terminy wdrażanych zmian.
Zdaniem ZMPD negatywny wydźwięk ma też zapowiedź, że to przewoźnik będzie musiał zapłacić za nowe urządzenie pokładowe. W Belgii, Austrii czy w Czechach koszty wyposażenia pojazdów ponosi operator. Obowiązek udostępnienia tych urządzeń użytkownikom płatnych dróg przez operatora systemu wynika z przepisów europejskich.
Nowy system to także zagrożenia surowymi karami za błahe albo wręcz cudze przewinienia. Wjeżdżając na płatny odcinek to kierowca będzie musiał uruchomić urządzenie lokalizacyjne. A przecież każdy wie, jak łatwo o czymś zapomnieć podczas prowadzenia pojazdu. Pomyłki będą kosztowne – kara ma wynosić 1500 zł.
Jeżeli w nowym systemie dojdzie do trwającej więcej niż 15 minut przerwy w działaniu sygnału GPS w wyniku rozładowania telefonu albo z przyczyn niezależnych od kierowcy, trzeba będzie zjechać z drogi albo przerwać jazdę. Kara 1500 zł. Takie restrykcyjne zasady będą obowiązywać tylko w Polsce. W innych krajach europejskich odpowiedzialność za przesyłanie danych to problem operatora, a nie klienta.
Wprowadzanie nowego systemu opłat drogowych odbywa się, zdaniem ZMPD, chaotycznie i stwarza zagrożenie dla terminowości procesów transportowych. Rejestracja internetowa nie daje gwarancji płynnego przejścia z jednego systemu na drugi. Zastrzeżenia budzi też przerzucanie kosztów urządzeń na przedsiębiorców oraz ryzyko dotkliwych kar za niezawinione przewinienia.
Komentarze