Brexit oficjalnie się dokonał, Wielka Brytania zabrała swoją flagę z siedziby Unii Europejskiej, zgasiła światło. Trwa teraz okres przejściowy, który pokaże nam, jak w praktyce będą wyglądały papierowe ustalenia rządzących w różnych kwestiach. Jednym z takich zagadnień jest niewątpliwie transport z i na Wyspy Brytyjskie. O dotychczasowej pracy w Anglii i kwestiach związanych z “wyjściem z Unii” rozmawiamy z Kingą Kutrzubą, kierowczynią ciężarówek.
Pochodzi z południowej Polski. Zanim zdecydowała się na przeprowadzkę do Walii i Wielkiej Brytanii przez trzy lata pracowała w Holandii. A dlaczego wybrała taką a nie inną drogę zawodową?
– W tamtym roku zwiedziłam dużą część Wielkiej Brytanii, bo byłam w Peak District, Lake District, Snowdonii, Brecon Beacon, Pembrokeshire, w East Sussex na Seven Sisters (białe klify nad kanałem La Manche), czy w Szkocji na najwyższym szczycie UK. Pracowałam wówczas w fabryce i miałam dość. Już wcześniej myślałam o zrobieniu prawa jazdy na ciężarówki, jednak rozeszło się to po kościach. Podczas jednej z wycieczek, na której byłam z kolegą kierowcą zawodowym, on po raz kolejny podjął ten temat. Pomyślałam sobie, kiedy jak nie teraz? Nie miałam żadnych ograniczeń, nikt mi tego nie odradzał. Po podjęciu decyzji wszystko potoczyło się bardzo szybko – opowiada Kinga Kutrzuba.
Kinga bała się, że ze względu na ograniczenia językowe nie poradzi sobie z angielskim egzaminem teoretycznym. Z tego powodu kurs na prawo jazdy kategorii C robiła w Polsce. Tutaj też zdawała egzamin i zdobyła kwalifikacje zawodowe.
– Po powrocie do Wielkiej Brytanii wymieniłam dokumenty na angielskie i od razu zrobiłam tamtejszy kurs kategorii C+E. Ilość godzin na kursie ustalił instruktor po pierwszej jeździe testowej. Sam kurs to trzy dni po 8 godzin, ostatniego dnia przeprowadzany jest egzamin. Trochę się bałam jazdy przez tyle godzin w ciągłym skupieniu, ale przeszłam to bezproblemowo. Chyba stres mi pomógł. – opisuje poszczególne kroki Kinga – Sam egzamin zdawałam na tym samym aucie, na którym się uczyłam. Ośrodki egzaminacyjne w Wielkiej Brytanii nie mają swoich aut jak w Polsce. Nie zdałam za pierwszym razem, nerwy mnie zżarły, ale i tak uważam, że było łatwiej niż w Polsce. Egzaminatorzy są bardziej ludzcy. Wiedziałam, że jak sama nie zawale to nikt nie będzie szukał haka na siłę, żeby się do czegoś doczepić.
Teraz Kinga jeździ różnymi ciężarówkami – DAFem XF, MANem TGX, Volvo FH. Do wyboru do koloru.
– Jeżdżę lokalnie – zaczynam rano, wracam popołudniu lub wieczorem. Raz czy dwa razy w tygodniu wysyłają mnie gdzieś dalej, ale tak, żebym w ustawowych dziewięciu godzinach jazdy wróciła na bazę z powrotem. W takim czasie można brać pod uwagę połowę Wielkiej Brytanii – śmieje się Kinga – Minusem jazdy wokół komina jest to, że trzeba się napracować. Zdarzył mi się dzień, że miałam trzy załadunki i cztery rozładunki.
A jak na kobietę-kierowcę reagują tamtejsi pracodawcy i rodzimi kierowcy? Czy ważąca nieco ponad 50 kilogramów i mierząca 155 centymetrów dziewczyna jest dla nich “egzotycznym” zjawiskiem?
– Kierowcy reagują na mnie bardzo pozytywnie. Oczywiście zdarzają się wyjątki, ale bardzo rzadko. Zwykle po prostu są zaciekawieni, tym bardziej że nawet jeżeli kobietki prowadzą to są one konkretnej postury. Panowie podchodzą, pytają jak mi się jeździ, jak sobie radzę, jeżeli męczę się z kurtyną to pomogą. Nigdy nie zapomnę takiego starszego pana, który stwierdził, że jestem po prostu za ładna na kierowcę. Jak każda kobieta lubię komplementy. Podobnie było z kierowcą, który przyjechał z Polski do Cardiff i stwierdził „że on będzie opowiadał o mnie po powrocie do domu” – jak sobie radzę i jaka jestem mała, a jestem kierowcą i to na kurtynie. – wylicza kierowczyni.
Podczas rozmowy poruszony też został temat Brexitu i poczynionych ustaleń, obaw i ewentualnych kłopotów kierowców muszących zmierzyć się z tym problemem na własnej skórze.
– Do Brexitu podchodzę bez stresu. Dojdzie do niego, będą konkretne ustalenia – wtedy się wszystkiego dowiem. Póki co, przez ostatnie kilka lat, to było wróżenie z fusów. Jest wielu takich kierowców jak ja. Uważają, że pewnie wiele się nie zmieni, jedynie będą nas czekać dłuższe kolejki do promów. Jak się zmieni więcej i zmiany będą negatywne, to praca się znajdzie – jak nie tu to mogę wrócić do Polski albo jechać do innego kraju europejskiego. – powiedziała Kinga – Są też tacy, którzy uważają, że zacznie brakować kierowców i właściciele firm transportowych będą się o nas zabijać i płacić kokosy. Inni z kolei uważają, że Anglia się skończyła i trzeba wracać do Polski.
Polska kierowczyni ciężarówki nie jeździła zawodowo w Polsce. Pytana jednak o różnice między polskim a angielskim sposobem jazdy, a także podejście pracodawców, nie ma żadnych wątpliwości.
– Nawet zza kierownicy osobówki widać różnice w kulturze jazdy. Tutaj zawsze Cię ktoś wpuści, podziękuje. Co do zatrudnienia wyczuwam większy luz i lżejszy stosunek do pracy. – “dzisiaj mnie zwolnią, za dwa dni mam nową pracę”. Może nie jakąś super, ale wypłata jest. Mogę pracować i szukać czegoś, co spełnia moje wymagania. To moja pierwsza praca, więc i zarobki nie są szałowe. Myślę o zmianie na inną. Chcę pojeździć jeszcze kilka miesięcy, zdobyć doświadczenie i poszukać czegoś lepiej płatnego, w lepszej firmie.
Pytana o to co najbardziej lubi w swojej pracy odpowiada bez zawahania.
– Lubię wolność. To, że nikt nie stoi mi nad głową jak w fabryce. Uwielbiam wschody i zachody słońca i widoki z okna ciężarówki. Ja po prostu lubię jeździć – kiedy pada hasło “wyjazd” i trzeba spędzić kilka godzin za kółkiem to dla mnie żaden problem. Cały czas mnie nosi, nie umiem odpoczywać – podsumowuje Kinga Kutrzuba.
Redakcja nie ponosi odpowiedzialności za treść komentarzy, które są wyłącznie prywatną opinią ich autorów. Jeśli uważasz, że któryś z kometarzy jest obraźliwy, zgłoś to pod adres redakcja@motofocus.pl.
Krzysztof D, 29 marca 2020, 23:54 1 0
Bravo Kinga ??????
Odpowiedz