Moja przygoda z ciężarówkami rozpoczęła się, gdy miałem 18 lat. Nigdy wcześniej nie myślałem, że będę kierowcą. Wręcz przeciwnie – nie chciałem nim być, gdzyż mój ojciec pracował jako kierowca autobusu i jego pensja czasem nawet nie starczała do pierwszego…
Zapraszamy do lektury nowego cyklu artykułów. Oddaliśmy głos kierowcom, którzy cienie i blaski swojej pracy opisują na własnych blogach internetowych. Na początek prezentujemy tekst Arka, prowadzącego stronę Trucker Blog, w którym opisuje on swoje pierwsze kroki w pracy w charakterze kierowcy ciężarówki.
Trucker Blog – zobacz blog autora tekstu
Arek i „Trakerka”
Moja przygoda z ciężarówkami rozpoczęła się, gdy miałem 18 lat. Nigdy wcześniej nie myślałem, że będę kierowcą. Wręcz przeciwnie – nie chciałem nim być, gdzyż mój ojciec pracował jako kierowca autobusu i jego pensja czasem nawet nie starczała do pierwszego. Dziwnym trafem losu w 2004 roku poznałem Jerzego Ż., kolegę mojego taty, z którym jeździł on przed laty autobusami w PKS. Poznaliśmy sie zupełnie przypadkowo w restauracji w miejscowości Jabłonka, gdzie pracowała moja dziewczyna i gdzie on czekał na żonę, aby go odebrała, gdyż wrócił z trasy do Anglii. Nawiązaliśmy rozmowę i wtedy to dowiedziałem się, że Jurek zna mojego ojca.
Po co o tym opowiadam? Otóż dlatego, że to właśnie od Jurka zaczęła sie moja przygoda z Trakerką. Jerzy zaproponował mi, abym mu towarzyszył w następnej trasie do Anglii. Długo się nie zastanawiając zgodziłem się i kilka dni później byłem już w drodze do Anglii. Nie mówiąc nic nikomu, spakowałem potrzebne mi rzeczy i ruszyliśmy. Jako osiemnastolatek nie zdawałem sobie sprawy jak bardzo rodzice będą sie martwić i po namowie Jurka wysłałem smsa do rodziców, iż jestem w Niemczech – w drodze do Anglii, za co dostałem niezłe kazanie. Ale cóż, pokusa poznania nowych miejsc i oderwania się od obowiązków szkolnych była silniejsza od zdrowego rozsądku…
Byłem wcześniej tylko na Słowacji i w Austrii, więc niewiele widziałem poza Polską. Nie zapomnę uczucia, które towarzyszy chyba każdemu przy przekraczaniu granicy z Niemcami, czyli różnicy w nawierzchni drogi. W Polsce dziura na dziurze, a w Niemczech droga równa jak stół. Czuć to jeszcze wyraźniej, gdy się stamtąd wraca. Granicę przekraczaliśmy w Olszynie, gdzie kupiliśmy winiety na Niemcy. Pierwszy raz widziałem jak to się robi poprzez specjalny automat, pierwszy raz pomyślałem jak Polsce daleko do Zachodu.
W tamtych czasach Polska nie była w Schengen, czyli standardowo musieliśmy przejść kontrolę, która jednak nie była zbyt ścisła. Oczywiście jak każdy kierowca, wieźliśmy kilka kartonów papierosów do Anglii, gdzie sprzedawało się je za funty, aby pokryć choćby niewielką część kosztów jedzenia.
Pierwsza podróż w ciężarówce
Z Olszyna ruszyliśmy w stronę Holandii, mijając takie miasta jak Cottbus, Berlin, Magdeburg, Hanover, Essen i tak znaleźliśmy się w Venlo – na granicy holenderskiej. Stamtąd do Belgii drogą nr E34 obok słynnego wśród kierowców portu w Antwerpii. Następnie obok Gentu na północ, do Francji, aż dotarliśmy do portu w Calais. Nie rozpisuję się na temat pauz, które robiliśmy ponieważ nie były niczym szczególnym – zwykłe 11 godzin snu i ruszaliśmy dalej. W Calais Jurek zawsze odwiedzał sklep, gdzie zaopatrywał się w różnego rodzaju produkty, aby nie wydawać funtów. Zresztą wielu kierowców tak robi, aby zaoszczędzić parę groszy.
Mimo że jechaliśmy autostradami to i tak można było dużo zobaczyć i dla mnie jako młodego chłopaka było to coś pięknego. Coś, czym bardzo się zachwycałem i szczerze mówiąc chciałbym umieć się tak zachwycać teraz, kiedy mam 27 lat. Prom – zupełna nowość, jako że pochodzę z gór, nigdy wcześniej nie miałem okazji płynąć tak wielkim statkiem, jakim był dla mnie wtedy prom z Calais do Dover. Mieściła się w nim pewnie około setka ciężarówek i mnóstwo osobówek.
Po zaparkowaniu w środku, pod okiem i według instrukcji kierujących ruchem, poszliśmy na pokład podziwiać kanał La Manche i inne promy. Oczywiście jako pasażer ciężarówki miałem bilet, który upoważniał mnie do darmowych napoi i zniżki na jedzenie w restauracji dla kierowców, która nazywała się RO-RO.
To wszystko sprawiło że zacząłem fascynować się zawodem kierowcy. Dopływając do Anglii nie można było przegapić białych klifów w Dover. Po zjechaniu z promu pierwszą rzeczą, która przykuwa uwagę jest strona drogi, jaką poruszają się kierowcy. Oczywiście inaczej niż na kontynencie europejskim, czyli po lewej stronie. Dla kierowcy, który prowadzi ciężarówkę z kierownicą po lewej stronie jest dużo trudniej manewrować na skrzyżowaniach i rondach, ale nie jest to niemożliwe. Z Dover skierowaliśmy w stronę Londynu i już na obwodnicy moją uwagę przykuł most Królowej Elżbiety nad Tamizą. Jednak na północ jedzie się tunelem pod Tamizą, który też jest całkiem fajny. Stamtąd udaliśmy się na nasz pierwszy rozładunek w Milton Keynes, które ma zapisany rekord w księdze Guinnessa jako miasto z największą ilością rond na świecie. I rzeczywiście tak jest – zamiast skrzyżowań są tam same ronda, czasem bardzo małe, aż można mieć trudności w ich pokonywaniu dużym zestawem. W Milton Keynes zrzuciliśmy pierwszą część ładunku i ruszyliśmy na północ, do Szkocji, gdzie zrzuciliśmy resztę towaru. Ładunek powrotny ładowaliśmy w Southend na wschodnim wybrzeżu i ruszyliśmy w drogę powrotną.
Przygoda w Antwerpii
Wracając prawie tą samą drogą zaczepiliśmy o Antwerpię, gdzie Jurek chciał mi coś pokazać. Nie miałem pojęcia co, ale zrobiliśmy pauzę i poszliśmy w miasto. Piękne miejsce, które naprawdę warto zobaczyć. Jurek jednak nie chciał mi pokazać miasta, lecz ulicę uciech, która ciągnie się około kilometra. Nie zrozumcie mnie źle, nie poszliśmy tam za potrzebą, lecz z czystej ciekawości. Niektórzy kierowcy chodzą tam, aby się rozładować z powodu braku kobiety w trasie, ale nie my. Idąc ta ulicą można zobaczyć każdy rodzaj kobiety i mężczyzny lub transwestytów oferujących usługi wiadomo jakie. Dla zwykłego człowieka jest to nienormalne, pierwszy raz w życiu i chyba ostatni widziałem coś takiego.
Zwiedziliśmy trochę miasta, po czym wróciliśmy do ciężarówki. Z samego rana ruszyliśmy w stronę domu, pokonując tą samą drogę. Warto dodać, że w Olszynie zjedliśmy obiad i tam miałem okazję pierwszy raz widzieć jak kierowcy sprzedają paliwo. Jurek oczywiście tego nie robił, ale można zaobserwować tam jak samochody podjeżdżają do kierowców ciężarówek, a ci z kolei otwierają im baki i sprzedają paliwo. Niestety tak to wyglądało wtedy, a ja w ogóle nie rozumiałem, jak kierowcy mogą okradać własne firmy. Po pewnym czasie zrozumiałem dlaczego tak się dzieje – po prostu firmy słabo płacą kierowcom.
Choć teraz wiem dlaczego tak się dzieje to sam nigdy nie ukradłem paliwa i nie mam zamiaru tego robić. Wolę zmienić firmę jeśli mi coś nie odpowiada, ale nie będę jej okradał.
Wracając do tematu, z Olszyna pojechaliśmy do Krakowa, gdzie Jurek miał bazę, a stamtąd już samochodem w nasze rodzinne strony, czyli w polskie Tatry. Tak oto spędziłem moją pierwszą trasę jeszcze jako pasażer i tak oto zaraziłem się Truckerką – od kierowcy, którego bardzo szanuję i będę mu zawsze wdzięczny za to co dla mnie zrobił. Teraz po prawie 10 latach, będąc w Kanadzie uśmiecham się, gdy wspominam te dawne dobre czasy i początki mojej przygody z ciężarówkami.
Arkadiusz Smiech
Redakcja nie ponosi odpowiedzialności za treść komentarzy, które są wyłącznie prywatną opinią ich autorów. Jeśli uważasz, że któryś z kometarzy jest obraźliwy, zgłoś to pod adres redakcja@motofocus.pl.
193.108.220.*, 13 lutego 2013, 9:09 0 0
Fajny tekst Arek :D
Pozdrawia :D
Odpowiedz
178.43.149.*, 22 lutego 2013, 9:50 0 0
Super napisane - fajnie że robisz w życiu coś co sprawia ci przyjemność. Pozdrawiam Maciek
Odpowiedz